Moja kolekcja... szminek :)

Była już kolekcja lakierów, która ciągle się rozrasta, i czas chyba zrobić lakierowy update. Dzisiaj za to kolekcja szminek, która jest bardzo, ale to bardzo niewielka, więc i wpis będzie króciutki (mam nadzieję!) Muszę wam przyznać, że do niedawna byłam absolutną szminkową ignorantką. Nie miałam żadnej (!) szminki, kilka naturalnych błyszczyków, których i tak nie używałam za dużo, mój makijaż dzienny składał się z makijażu oczu i pociągnięcia ust balsamem. Teraz proporcje się zmieniły, błyszczyków nie używam już prawie wcale, a na nowe szminki mam coraz to większy apetyt! Niestety jestem bardzo wybredna, moja szminka nie może się rzucać za bardzo w oczy, a jednocześnie chciałabym, żeby ożywiała makijaż, który wtedy składa się tylko z wytuszowanych rzęs i właśnie owej szminki. Z drugiej strony nie każda szminka pasuje do mojej karnacji i urody. Czerwieni na ustach się trochę boję, nie udało mi się znaleźć jeszcze idealnego nudziaka, a w zasadzie udało, ale w sklepie był tylko tester (mowa no nude z limitki essence wild craft- jest absolutnie piękna!). Akurat tak się złożyło, że mam same róże.

Tyle słowem wstępu, bo mi się zaraz znów tasiemiec z posta zrobi :)


Czekacie na więcej...? Niestety to wszystko, cała moja kolekcja to dosłownie 3 szminki. Ale nie liczy się ilość... tylko jakość!

Wszystkie są różowe, w raczej intensywnych odcieniach.

Zacznę od pomadki, która jako pierwsza skradła moje serce i to dzięki niej pokochałam różowe szminki na swoich ustach.


Zachęcona recenzjami w blogosferze zaczęłam poszukiwania Celi nude, niestety nie udało mi się jej dorwać, ale w mojej kosmetyczne skończyła Pomadka Kolagenowa Celia, z której jestem bardzo zadowolona. Mój numer to 111. W pomadce zatopione jest mnóstwo delikatnych brokatowych drobinek, ale na ustach nie są one nachalne. Pomadka jest półtransparentna, także bez problemu możemy się nią pomalować nawet bez lusterka. Nie wysusza ust, powiedziałabym nawet, że je pielęgnuje. Za 10zł dostajemy pomadkę na prawdę wartą uwagi!


Kolejną moją pomadką, której jakiś czas nie używałam, jest szminka od Heleny Rubinstein, niestety nie wiem która konkretnie, ponieważ jest to prezent od Mamy, w każdym razie numer 59. Kiedy malujemy się sztyftem daje nam efekt dość mocnej fuksji, która niestety nieestetycznie się ściera i zbiera w załamaniach. Najlepiej podoba mi się wklepywana palcem, efekt jest wtedy bardziej naturalny, i trwałość pomadki też jest wtedy lepsza. Ładnie rozświetla usta.


I mój najświeższy nabytek, szminka z najnowszej limitki Catrice, Hollywood's Fabulous 40ties w odcieniu C02, Holly Rose Wood. W porównaniu do poprzedniczek pomadka jest dość mocno kryjąca i nie ma żadnych drobinek. Trudno opisać mi jej wykończenie, bo nie jest tak do końca matowe, ale w kierunku matu idące na pewno. Jeżeli zastanawiacie się nad pomadkami z tej limitki to nie bójcie się. Ta nie wysusza ust, jej trwałość jest porażająca. 'Wgryza' się w usta. Niestety podkreśla też trochę suche skórki. 

I zdjęcie rodzinne :)
I swache:



W różnym oświetleniu, mniej lub bardziej udane, pierwszy lepiej oddaje kolory- niestety jest nie ostry, natomiast na drugim widać obecność lub brak drobinek. Od góry:

  • Celia 111
  • HR 59
  • Catrice C02






Któraś szczególnie przypadła wam do gustu?

PS. musicie wybaczyć mi brak zdjęć na ustach, ale to przerosło moje umiejętności :(

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty